NIETURYSTYCZNA WULKANICZNA METHANA


Nie sądziłam, że wycieczkę po półwyspie Methana przyjdzie mi pisać w okresie epidemii korona(ś)wirusa. Nadchodziła wielkimi krokami wiosna i cieszyłam się na samą myśl, że znowu od marca zacznę zaglądać to tu to tam. Niestety (ś)wirus spowodował, że zwiedzanie pięknych i ciekawych zakątków zostało zamrożone na jakiś czas, a wyjazd na Methana okazał się moim jedynym wyjazdem poza Ateny przed tą wyjątkową sytuacją. Za kilkanaście dni wprowadzono mocne ograniczenia w poruszaniu się pod hasłem #menoumespiti nie tylko w Grecji, ale i na całym świecie.

Jednak nie zbaczajmy z trasy i wróćmy do tematu półwyspu, który jest miejscem uśpionego wulkanu. Śpi on już od ponad 2 tysięcy lat jak śpiąca królewna i nic nie wskazuje na to, że będzie chciał się obudzić.


Spontaniczna samochodowa wycieczka w tamte strony w towarzystwie Pana Alfy i Omegi, Pani Śmieszki z niepowtarzalnym śmiechem oraz Rowerowej Pary odbyła się w dniu greckiego święta jakim jest Czysty Poniedziałek (Καθαρά Δευτέρα). Droga z Aten na wulkaniczny półwysep trochę dała się nam we znaki. Ostre serpentynki sprawiły, że człowiekowi robiło się po prostu niedobrze. Na szczęście dotarliśmy. Dowodem tego był wszechobecny w powietrzu zapach, za którym nie wszyscy przepadają. Był to oczywiście zapach siarki z łaźni termalnych w portowym miasteczku o tej samej nazwie co półwysep, czyli Methana. Łaźnia poza sezonem okazała się być nieczynna, więc o zabiegach pielęgnacyjno - zdrowotnych mogliśmy w tym dniu tylko pomarzyć. Samo miasteczko nie spowodowało u nas jakiegoś wielkiego efektu "wow" i po kilkunastominutowej przechadzce wzięliśmy nogi zapas i udaliśmy się na dalsze penetrowanie terenu.


Wytrwale zmierzaliśmy do naszego głównego celu. Jadąc zatrzymaliśmy się na chwilkę, by sfotografować pasące się owieczki oraz ich dumnie i groźnie wyglądającego barana. Jego wzrok był przeszywający. Bacznie nas obserwował i czujnie pilnował swojego barańskiego haremu.


Methański wulkan był prawie na wyciągnięciu ręki. Jedna z dróg do niego prowadząca znajduje się niedaleko miejscowości Kameni Xora (Καμμένη Χώρα), która dosłownie tłumacząc oznacza spalona wioska. Czyżby nazwa ta pochodziła od wulkanu, który swoimi nieprzewidywalnymi wybuchami i wylewającą się gorącą lawą spalił ziemie tej skromnej wioski?


Do wygasłego wulkanu prowadziła lesista i górzysta trasa. Im wyżej się wspinaliśmy tym spektakularniejsze krajobrazy jawiły nam się przed oczami. Dodatkowo te niepowtarzalne widoki uzupełniały rzeźby stworzone przez brunatną zastygłą lawę.  Po prostu kosmos !!!


I muszę przyznać, że ten otaczający mnie wulkaniczny obrazek bardziej mnie urzekł i przypadł do gustu niż na wyspie Santorini. Aż ciężko było się rozstawać z tym miejscem. Na otarcie łez pozostały przecudowne wspomnienia oraz przekomiczne zdjęcia, na których każdy z nas miał swój pomysł na uwiecznienie siebie na tym erupcyjnym i tajemniczym obszarze.


Miły czas, jak to zawsze bywa, płynął bardzo szybko. Głodni jak wilki zatrzymaliśmy się jeszcze w przesympatycznej wiosce rybackie Vathi i skorzystaliśmy z usług rodzinnej greckiej tawerny rybnej ATHINA kie MELETIS (Αθηνά και Μελέτης). Świeże domowe menu już się kończyło w tym dniu, lecz mi wystarczyłby tylko świeży chleb i ta jedyna obłędna i specyficzna w swoim smaku przystawka - przepyszna pasta z ikry, czyli taramosalata. Ponadto wesoła swojska atmosfera z tańczącym tradycyjny grecki taniec właścicielem przy tradycyjnej greckiej muzyce spowodowała niezwykle ciepły klimat.
Cóż chcieć więcej...


Ostatnim i dodatkowym miejscem, jakie udało nam się zobaczyć tak przelotem była jaskinia Gołębi (Σπηλιά Περιστέρι). Będę z wami szczera - po full jedzeniowym wypasie nie miałam najmniejszej siły ani ochoty głębiej doświadczać jaskiniowych przygód.
Może innym razem, może jeszcze będzie okazja.


I tak w telegraficznym skrócie wyglądał nasz jednodniowy wypadzik z dala od Aten. A teraz jeszcze kilka zdań o innych faktach - trochę teorii i trochę praktyki oraz odsyłaczy, które pomogą w przyswojeniu wiedzy i w zaplanowaniu samodzielnej wycieczki na półwysep.

To niezbyt znane turystyczne miejsce połączone jest ze stałym lądem południowo - wschodniego obszaru peloponeskiego wąskim przesmykiem. Dostaniemy się tu i autem, ale też i promem. Z Aten, a dokładnie z portu w Pireusie, na Methana będziemy płynęli około 2,5 godziny. Cena biletu waha się w granicach kilkunastu do kilkudziesięciu euro (w zależności czy jedziecie sami czy bierzecie ze sobą jakiś pojazd). Autem ze stolicy Grecji będziecie musieli pokonać około 170 kilometrów, ale nie liczcie, że dystans ten pokonacie w ciągu dwóch godzin z hakiem. Po drodze trzeba się zatrzymać na kawkę, przekąskę, pogaduchy i inne potrzeby. I uważajcie podczas jazdy - może być niebezpiecznie. W drodze powrotnej zaś mogą zdarzyć się gigantyczne korki, gdyż trasa ta jest dość popularna podczas weekendowych lub świątecznych wyjazdów.


Jeśli uważacie siebie za wymagającego podróżnika to po więcej informacji o półwyspie w polskim wydaniu znajdziecie w linkach pod tekstem. Koniecznie tam zajrzyjcie. Jestem przekonana, że opisane przygody oraz garść informacji zadziałają na waszą wyobraźnię i zainspirują. Zrobią wam smaka i Methana prędzej czy później znajdzie się na waszej liście do odwiedzenia.

Ponadto odsyłam także do angielskich stron, gdzie oprócz turystycznych wskazówek, geograficznych danych, znajdziecie mnóstwo historycznej wiedzy.

Na koniec całej śmietance towarzyskiej wielkie dzięki za sympatycznie spędzony czas wolny od pracy i za zdjęcia, szczególnie Zibiemu, który był głównym pomysłodawcą tej wulkanicznej przygody.



Źródła i odnośniki: 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

KAMENA VOURLA I GRECKIE SESZELE, CZYLI LICHADONISIA

Wiszące klasztory na Meteorach

Muzeum Biżuterii w Atenach

Bajkowa wyspa Spetses, i kim była Bouboulina?

Jedyny taki park w Atenach – «Andonis Tritsis» Metropolitan Park